@2018 Łukasz Droździk

Wszelkie prawa zastrzeżone

Pandemiczny rekord portretów, utrata pracy, remont w głowie. Powiedzieć, że kończący się jutro rok był ciekawy, to nic nie powiedzieć. Nie pamiętam dziwniejszych dwunastu miesięcy, ale żeby była jasność, postaram się, żeby ten wpis miał jak najmniej negatywny wydźwięk. Obiecuję.

 

Już od kilku lat spędzam Sylwestra w domu, albo z grupą najbliższych osób. Raczej kameralnie, bez pompy, wystawnych przyjęć. Zresztą nigdy nie czułem potrzeby ubierania się tego wieczoru w smoking i stroszenia piórek. Wolę piżamę, względzie jeansy i luźny t-shirt. Wielkie imprezy to chyba nie mój klimat, choć nie ukrywam, że jednym z moich marzeń jest przywitać Nowy Rok w Dubaju, pod - jak dotąd - najwyższym budynkiem na świecie, czyli Burj Khalifa. Fascynuje mnie to miasto.

 

 

Ale rok 2020 przywitałem z najbliższą mi osobą i sąsiadami, na wsi gdzie mieszkamy. Kameralnie i klimatycznie wznosząc o północy okrzyki, że to będzie nasz rok! Bo kto wtedy przypuszczał, że będzie tak dziwnie „nasz”. Fakt - media mówiły coś o wirusie w Chinach, ale mało kto się tym wtedy przejmował. A w połowie marca świat jaki znałem stanął na głowie. Zamknięte granice, sklepy, lotniska, lasy. Dzisiaj mam wrażenie, że maseczki, płyny do dezynfekcji i obostrzenia nie robią na nas większego wrażenia, ale ja w marcu byłem autentycznie przerażony. Święta Wielkanocne na Skypie, praca wyłącznie zdalna, brak możliwości organizowania sesji zdjęciowych. Siedzisz w domu i czekasz nie wiadomo na co.

 

Życie - jak nigdy wcześniej - zweryfikowało plany jakie miałem. Pod znakiem zapytania stanęło wszystko - praca na etacie, którą jeszcze wtedy miałem, realizacja projektu One Million Portraits i umówione wcześniej sesje zdjęciowe. Chwilowe „odmrożenia” pozwalały częściowo nadrobić stracony czas i możliwości, ale szału nie było.

 

Do połowy roku trwała nieco nerwowa hibernacja, ale 24 czerwca wybuchła bomba, której się nie spodziewałem. Straciłem pracę na etacie. W tak trudnym dla wszystkich okresie, w czasach kiedy nikt nie rekrutował. Z powodów wyłącznie osobistych, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że kiedy tylko się mnie pozbyła, ruszyła rekrutacja na moje stanowisko? No ale stało się i miałem dwa wyjścia. Albo mimo wszystko szukać pracy mając nadzieję, że w końcu trafię na normalnego, odpowiedzialnego, ludzkiego szefa, albo stawiam wszystko na jedną kartę i idę w fotografię na sto procent. I na szefa będę patrzeć w lustrze.

 

Padło na to drugie i wierzę, że to była dobra decyzja. Świadomość, że zabawa w fotografię się skończyła i teraz ta pasja musi zarobić na moje utrzymanie, wyzwoliło we mnie nowe pokłady… sam nie wiem czego. Energii, mobilizacji, wiary że dam radę? Przekonania, że jak nie teraz to kiedy? Dziś wiem, że tak miało być. Że pomimo ogromnego żalu za to jak mnie potraktowano w firmie, która twierdzi, że liczą się dla niej ludzie, to po prostu musiało się stać. Miałem się nauczyć, żeby nie być tak ufnym, nie mówić tak dużo osobom, które mogą za chwilę wbić nóż w plecy i przed którymi mnie ostrzegano. Musiały trzasnąć przede mną jedne drzwi, żeby otworzyło się kilka kolejnych. I dziś jestem za to doświadczenie wdzięczny, bo mimo braku ciepłej posadki i stałej pensji, do mojego życia wrócił psychiczny spokój. A tego nie da się kupić za żadne pieniądze.

 

Czerwcowy kryzys popchnął mnie też do organizacji pierwszej, otwartej sesji do projektu One Million Portraits, która dzięki ogromnemu wsparciu, właściwie obcych mi ludzi, doszła do skutku w sierpniu. W ciągu dwóch dni wykonałem 116 portretów, czyli o 16 więcej niż przez cały rok 2019.  Otworzyło się pole do współpracy z wieloma fantastycznymi ludźmi, m.in. z Fundacji Oko w Oko z Rakiem. Do skutku doszło też kilka sesji, które chodziły mi po głowie od dawna. Dziękuję Almie, Oli, Gabrysi, Marysi i Filipowi za kawał dobrej, modelingowej roboty. Karolinie za nieocenione wsparcie stylistyczne, Magdzie za fryzury, Agnieszce za makijaże. Maćkowi Domańskiemu za kolejny rok zaufania przy stworzeniu sesji kolekcji ślubnej i wieczorowej. To wszystko nie wydarzyłoby się, gdyby życie nie pchnęłoby mnie do podjęcia tej decyzji.

 

 

Jakub B. Bączek na jednym ze swoich pandemicznych lajwów stwierdził, że tym, w co powinniśmy inwestować w tak trudnych czasach nie są mieszkania, giełda, złoto czy bitcoiny. To my jesteśmy tą inwestycją. My i nasza wiedza, doświadczenie. Przekonał mnie. Nigdy wcześniej tyle nie czytałem i tyle się nie szkoliłem, w efekcie czego w podejściu do życia i ocenie własnych umiejętności zaszła spora zmiana. Zmiana, która na pewno zaprocentuje w kolejnych latach. Wajcha w głowie, która do tej pory była w pozycji: „Fotografia to tylko pasja”, przeskoczyła w pozycję: „Teraz to jest Twoja pasja i praca szczęściarzu. Nie spieprz tego.”

 

Pewne chińskie przysłowie głosi: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Myślę, że nasze są aż nadto ciekawe, ale pozbyłem się z głowy katastroficznych wizji. Kiedy pomyśli się nad tym nieco dłużej, to dochodzi się do wniosku, że chyba każde pokolenie musi przeżyć jakiś kryzys. Nasi dziadkowie zmagali się z wojną, nasi rodzice z komunizmem i stanem wojennym, a my mamy wirusa. Wirusa, który zmienił nasze patrzenie na świat, a mnie osobiście nauczył, że dalekosiężne plany nie mają większego sensu. Co innego marzenia i determinacja do ich realizacji.

 

Uczę się czerpać z życia pełnymi garściami, tu i teraz, dzisiaj. I jak bardzo banalnie by to nie brzmiało, życzę tego nam wszystkim. Przeszłość trzeba zamknąć, wyciągnąć z niej wnioski i trzasnąć za nią drzwiami, z teraźniejszości brać ile się da i z nadzieją patrzeć w jutro. Jeśli ktoś ma lepszą receptę na życie, to proszę o kontakt.

 

Najlepszości dla Was na ten Nowy Rok!

 

Do widzenia i dzień dobry 

31 grudnia 2020

Chwytliwy nagłówek co? Ilu z Was pomyślało w koronawirusie? Na szczęście jestem zdrowy, siedzę w domu i piszę. Tematu epidemii nie będę poruszał - ani ze mnie ekspert, ani autorytet w tej materii. Po prostu bądźmy ostrożni, życzliwi i uważni na drugiego człowieka, a wszystko się dobrze skończy i to szybciej niż nam się wydaje. 

Jednak nagłówek nawiązujący do choroby pojawił się nie bez powodu. Fotografia jest obecna w moim życiu od bardzo dawna. Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale pamiętam że jedną z pierwszych rzeczy jaką kupiłem za pierwszą wypłatę był właśnie aparat. Kompaktowy Olympus. Żeby była jasność - nie jestem tym typem fotografa, który bez aparatu nie rusza się nawet na zakupy. Nie porównacie mnie też do japońskiego turysty. Jak mnie naszło to brałem aparat i wychodziłem w teren. Jak mnie nie naszło, to nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia. Tak jest też dzisiaj. Słabiej lub mocniej, potrzeba przyglądania się światu, ludziom i zamykania tych obserwacji w zdjęciach była, jest i - mam nadzieję - będzie. Nigdy jednak nie myślałem o niej w kategoriach zawodu. 

Do czasu. W 2017 roku młody projektant Maciek Domański - którego znam prywatnie - widząc moje zdjęcia zaproponował, żebym zrobił lookbook jego kolekcji wieczorowej. Tak na zasadach testu - miał przeczucie i chciał dać mi szansę. Trzeba też jasno powiedzieć, że szukał kogoś, kto zrobi zdjęcia jak najniższym kosztem - młodym projektantom bez zaplecza finansowego raczej się nie przelewa. U mnie miał je za darmo, więc barter idealny. Zdjęcia bardzo mu się spodobały. Ja podchodziłem do nich mniej entuzjastycznie, ale skoro „klient” chwali to nie będę przecież zaprzeczał. Nawet się ucieszyłem, choć pojawiło się też lekkie przerażenie. Fotografowaliśmy wtedy jakieś 8-10 sylwetek, a ja wróciłem do domu z kartą, na której było grubo ponad 2000 zdjęć. Praca fotografa, którą do tej pory postrzegałem jako tą idealną, nagle nabrała nieco innego charakteru. Bo weź człowieku teraz siądź i wybierz z tego 20 ujęć. Szaleństwo!

Ta sesja była jednak dobrą okazją do zastanowienia się nad tym, po co mi 40-50 klatek jednej pozycji. Przecież to nie reportaż! To nie zdjęcia z meczu żużlowego, gdzie ważne jest każde ujęcie, a seria jak z karabinu jest jedynym sposobem, żeby mieć choćby jedno dobre zdjęcie. Przecież to sesja stylizowana, ustawiana, wszystko można poprawić, zrobić raz jeszcze! Nie potrafiłem sobie racjonalnie wytłumaczyć skąd we mnie ten pęd do długich serii, więc z każdą kolejną sesją było ich coraz mniej. Sporo uświadomił mi też fakt, że rodzaj fotografii, w którym chcę się rozwijać - czyli portret i moda - wymaga spokoju, skupienia i koncentracji na detalach. Dzisiaj wiem, że to co zrobiłem podczas sesji z Maćkiem było jednym wielkim chaosem. Reagowałem na zastaną sytuację zamiast kreować własną. Ale gdyby nie ta sesja i kilkadziesiąt kolejnych nie doszedłbym do miejsca, w którym jestem teraz. To wszystko było po coś.  

Gdzie jestem dzisiaj? Ansel Adams powiedział: „Dwanaście świetnych fotografii każdego roku to wspaniały plon”. Właśnie tu jestem. Przede wszystkim zacząłem myśleć nad zdjęciami. Zanim umówię się na sesję, zastanawiam się po co mi ona. Co chcę pokazać, powiedzieć tymi zdjęciami. Myślę nad miejscem, myślę nad twarzą, która najbardziej pasuje do mojej koncepcji, a w trakcie samych zdjęć szukam. Miejsca, światła, grymasu na twarzy, szczegółów w tle i dopiero kiedy znajdę, robię zdjęcie. 

Tak było podczas sesji z Kubą Wolskim z agencji AS Management, którą realizowałem na plaży w Gdańsku. Takie zdjęcia chodziły za mną od dawna. Czerń i biel, minimalistyczne tło jakim jest pusta plaża i morze, model o nieoczywistej urodzie i minimalistyczna stylizacja. Potrzebowałem twarzy od której bije spokojem, opanowaniem, której spojrzenie przyciąga. Dzięki temu, że od początku wiedziałem jak te zdjęcia mają wyglądać, jestem
z nich tak zadowolony. 

Oczywiście królują portrety, ale jest też sporo zdjęć całej sylwetki. To było dla mnie wyzwanie, bo jeśli obserwujecie moje prace, to wiecie że lubię ciasne kadry. Musiałem zmierzyć się nie tylko ze swoimi ograniczeniami, ale też z co chwilę zmieniającymi się warunkami. Słońce chowało się za chmury, za chwilę zza nich wychodziło, więc
o stałości światła nie było mowy. Ale to dobrze! Dzięki temu te zdjęcia są jakieś i czegoś się nauczyłem. 

Z Kubą spędziliśmy razem około godziny. Czas, który jeszcze niedawno wydawał mi się szalenie krótki, tu okazał się zupełnie wystarczający.
Bo wiedziałem jakich kadrów chcę, bo dzień wcześniej byłem zobaczyć miejsce, bo niesamowitą pomocą okazał się wspólny język jaki znaleźliśmy z Kubą. Serio - długo nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wiele zależy od charakteru osoby, którą masz po drugiej stronie. Kuba okazał się skromnym, pokornym, ale też świadomym siebie chłopakiem. 

Na sesji powstało około 70 zdjęć, z których wybrałem 10. W spokoju, bez poczucia przytłoczenia ich ilością i z satysfakcją, że dotarłem do miejsca, gdzie ważna jest jakość, nie ilość. 

Do sczytania!

Łukasz

To jest element tekstowy. Kliknij ten element dwukrotnie, aby edytować tekst. Możesz też dowolnie zmieniać rozmiar i położenie tego elementu oraz wszelkie parametry wliczając w to tło, obramowanie i wiele innych. Elementom tekstowych możesz też ustawić animację, dzięki czemu, gdy użytkownik strony wyświetli je na ekranie, pokażą się one z wybranym efektem.

Podobał Ci się ten artykuł? Możesz mnie wesprzeć na