@2018 Łukasz Droździk

Wszelkie prawa zastrzeżone

Głęboko wierzę, że moja obecność na tym świecie ma cel. Jeden i konkretny. Nie pięć, nie piętnaście czy pięćdziesiąt. Jeden.
W momencie pisania tego tekstu licznik ludności na Ziemi wskazywał liczbę 7 774 123 632. Czy wszyscy musimy być specjalistami w kilku dziedzinach? Czy będąc fotografem musimy się zajmować wszystkimi rodzajami fotografii?

 

Wszechstronność to pułapka. Wmawia nam się, że interdyscyplinarność, multizadaniowość czy jak to tam nazywają grube ryby biznesu, jest cechą prawdziwych liderów i korporacyjnych wymiataczy. Masz się znać na sprzedaży, być doskonałym psychologiem, strategiem, trenerem mentalnym, ekspertem prawa gospodarczego i do tego świetnym kumplem. Doskonale wiedzą, że to nierealne, wszak sami otaczają się grupą doradców by skutecznie zarządzać biznesem, ale Tobie wmówią że można! Wiesz dlaczego? Wiesz! Kasa. Po co płacić pięciu osobom, skoro można nakręcić jedną. To być może działa na krótką metę, ale w długofalowej perspektywie kończy się wypaleniem, depresją i problemami zdrowotnymi. O braku życiu prywatnego nie wspomnę.
To hodowanie frustratów, czyli droga donikąd. Co bardziej świadomi szefowie to wiedzą, ale tych moim zdaniem wciąż jest za mało. Zamiast skupiać się na tym co, co ludzie robią dobrze, wykorzystywać i wzmacniać te mocne strony, skupiają się na brakach
i niedociągnięciach. 

 

Problem parcia na wszechstronność dotyczy też freelancerów - projektantów, filmowców, artystów i branży która jest mi najbliższa - fotografów. Chcemy być ekspertami od wszystkiego. Nie wierzę, że tak można. Nie wierzę, że kogoś może pasjonować i fotografia ślubna, i rodzinna, i noworodkowa, portrety, motoryzacja, architektura i na koniec moda. Nie wierzę. Są też tacy, którzy do tego dokładają jeszcze filmowanie i robienie stron. To w czym do cholery jeszcze jesteś ekspertem?!

 

Myśląc w ten sposób łatwo wpaść w pułapkę. Wydaje nam się, że jak będziemy wszechstronni, to będziemy mieli więcej klientów. Efekt najczęściej jest taki, że mamy ich kilku lub nie mamy ich w ogóle, zastanawiamy się dlaczego tak jest, frustrujemy i poddajemy. Żeby nie było - też przez to przechodziłem. O ile od początku mojej przygody z fotografią podświadomie czułem, że ciągnie mnie do portretu, o tyle moje otoczenie nie poddawało się w poradach.
 

„Idź w śluby! Tam jest kasa”, „A może noworodki? To teraz takie modne przecież” - mówili.

A Ty czujesz, że to nie to! Twoja artystyczna dusza robi wielkie oczy i otwiera usta w przerażeniu łapiąc się za głowę. Wiesz, że jeśli to ma być profesja, z którą wiążesz resztę życia, to nie chcesz robić czegoś czego nie czujesz. 

 

W fotografii liczą się detale, liczy się pomysł i umiejętności patrzenia - dostrzegania tego, czego nie widzą inni. Detale w reportażu ślubym dostrzeże tylko ten, kto z uwiecznienia czyichś najważniejszych dni czerpie prawdziwą radość. Kto trochę czuje się jak na własnym ślubie, lub ślubie przyjaciół. W każdym innym przypadku, będzie to zwykłe pstryknie. Dzisiaj fotografem może nazwać się każdy, aparaty są powszechnie dostępne i każdy może „pstrykać”, ale bez odpowiedniej wrażliwości i „czucia” danego tematu daleko nie zajdziesz. 

Ja kocham portret i kocham modę, bo ma wiele z portretem wspólnego. Być może zerkniesz za chwilę na moją stronę
i krzykniesz: „hipokryta! Też masz zdjęcia rodzinne! Też masz sesje narzeczeńskie!”. Tak, mam. Z kilku powodów. Po pierwsze fotografia narzeczeńska czy rodzinna to też swego rodzaju portret. Po drugie, zdjęcia te w większości powstały rok, dwa lata temu, kiedy jeszcze szukałem swojej drogi. W przeciągu ostatniego roku, nie licząc rodzinnych zdjęć mojej siostry, nie zrobiłem ani jednej takiej sesji. Sesje narzeczeńskie były dla mnie testem. Chciałem sprawdzić, jak będę się w tym temacie czuł - nie czułem się, więc zrezygnowałem. Te zakładki na stronie są i pewnie jeszcze chwilę będą, bo jakby nie patrzeć jest to moje portfolio.

W pełni świadomie wybrałem jednak portret i modę - w tym kierunku chcę się rozwijać. To nie jest łatwe, bo jak nie trudno się domyśleć, Polacy raczej tłumnie nie robią sobie portretów. Trzeba więc się nagimnastykować, żeby z tej trudnej branży żyć. Mi się na razie nie udało, dlatego pracuję też na etacie. Ale jest to cena, jaką jestem w stanie zapłacić za działanie w zgodzie z samym sobą. Wierzę głęboko, że każdy z nas - nie tylko fotografów - jest tu po coś. Czyjąś misją jest portretowanie ludzi, czyjąś naprawa obuwia, a czyjąś żywienie społeczeństwa. Pozwólmy sobie i innym robić to, w czym są najlepsi, a wszyscy na tym zyskamy. Nie chwytajmy się prac, których nie czujemy i nie wymagajmy tego od innych. Jak ktoś (lub coś) jest od wszystkiego, to tak naprawdę jest do niczego.  

Z tych kilkuletnich przemyśleń zrodził się projekt One Milion Portraits. Czuję, że pozostawienie po sobie dowodu niezwykłości
i niepowtarzalność gatunku ludzkiego jest moją misją. I zrobię wszystko by ją wypełnić. Wiem, że jeśli będę to robił z sercem, to prędzej czy później pojawią się okoliczności, dzięki którym to będzie moje jedyne źródło utrzymania. Nie wiem jeszcze jakie będą to okoliczności, ale nie muszę wiedzieć. Cierpliwie czekam. 

Zdjęcia ilustrujące ten wpis pochodzą z sesji, którą realizowałem dla jednego z salonów fryzjerskich w Lublińcu. Dla mnie to doskonały przykład jak połączyć swoją niszową pasję (portret) z komercją. Wystarczy pomysł - w tym przypadku nie mój, a Magdy która otwiera właśnie swój salon - i zgrana ekipa.

Zdjęcia robiliśmy w mroźny, lutowy poranek. Kaja (modelka) wyskakiwała z samochodu na kilka ujęć i uciekała się ogrzać. Ekipa zgrała się na tyle, że zrealizowaliśmy jeszcze jedną sesje i planujemy kolejne!

Do sczytania

Łukasz

 

Jesteś do niczego

29 marca 2020

Chwytliwy nagłówek co? Ilu z Was pomyślało w koronawirusie? Na szczęście jestem zdrowy, siedzę w domu i piszę. Tematu epidemii nie będę poruszał - ani ze mnie ekspert, ani autorytet w tej materii. Po prostu bądźmy ostrożni, życzliwi i uważni na drugiego człowieka, a wszystko się dobrze skończy i to szybciej niż nam się wydaje. 

Jednak nagłówek nawiązujący do choroby pojawił się nie bez powodu. Fotografia jest obecna w moim życiu od bardzo dawna. Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale pamiętam że jedną z pierwszych rzeczy jaką kupiłem za pierwszą wypłatę był właśnie aparat. Kompaktowy Olympus. Żeby była jasność - nie jestem tym typem fotografa, który bez aparatu nie rusza się nawet na zakupy. Nie porównacie mnie też do japońskiego turysty. Jak mnie naszło to brałem aparat i wychodziłem w teren. Jak mnie nie naszło, to nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia. Tak jest też dzisiaj. Słabiej lub mocniej, potrzeba przyglądania się światu, ludziom i zamykania tych obserwacji w zdjęciach była, jest i - mam nadzieję - będzie. Nigdy jednak nie myślałem o niej w kategoriach zawodu. 

Do czasu. W 2017 roku młody projektant Maciek Domański - którego znam prywatnie - widząc moje zdjęcia zaproponował, żebym zrobił lookbook jego kolekcji wieczorowej. Tak na zasadach testu - miał przeczucie i chciał dać mi szansę. Trzeba też jasno powiedzieć, że szukał kogoś, kto zrobi zdjęcia jak najniższym kosztem - młodym projektantom bez zaplecza finansowego raczej się nie przelewa. U mnie miał je za darmo, więc barter idealny. Zdjęcia bardzo mu się spodobały. Ja podchodziłem do nich mniej entuzjastycznie, ale skoro „klient” chwali to nie będę przecież zaprzeczał. Nawet się ucieszyłem, choć pojawiło się też lekkie przerażenie. Fotografowaliśmy wtedy jakieś 8-10 sylwetek, a ja wróciłem do domu z kartą, na której było grubo ponad 2000 zdjęć. Praca fotografa, którą do tej pory postrzegałem jako tą idealną, nagle nabrała nieco innego charakteru. Bo weź człowieku teraz siądź i wybierz z tego 20 ujęć. Szaleństwo!

Ta sesja była jednak dobrą okazją do zastanowienia się nad tym, po co mi 40-50 klatek jednej pozycji. Przecież to nie reportaż! To nie zdjęcia z meczu żużlowego, gdzie ważne jest każde ujęcie, a seria jak z karabinu jest jedynym sposobem, żeby mieć choćby jedno dobre zdjęcie. Przecież to sesja stylizowana, ustawiana, wszystko można poprawić, zrobić raz jeszcze! Nie potrafiłem sobie racjonalnie wytłumaczyć skąd we mnie ten pęd do długich serii, więc z każdą kolejną sesją było ich coraz mniej. Sporo uświadomił mi też fakt, że rodzaj fotografii, w którym chcę się rozwijać - czyli portret i moda - wymaga spokoju, skupienia i koncentracji na detalach. Dzisiaj wiem, że to co zrobiłem podczas sesji z Maćkiem było jednym wielkim chaosem. Reagowałem na zastaną sytuację zamiast kreować własną. Ale gdyby nie ta sesja i kilkadziesiąt kolejnych nie doszedłbym do miejsca, w którym jestem teraz. To wszystko było po coś.  

Gdzie jestem dzisiaj? Ansel Adams powiedział: „Dwanaście świetnych fotografii każdego roku to wspaniały plon”. Właśnie tu jestem. Przede wszystkim zacząłem myśleć nad zdjęciami. Zanim umówię się na sesję, zastanawiam się po co mi ona. Co chcę pokazać, powiedzieć tymi zdjęciami. Myślę nad miejscem, myślę nad twarzą, która najbardziej pasuje do mojej koncepcji, a w trakcie samych zdjęć szukam. Miejsca, światła, grymasu na twarzy, szczegółów w tle i dopiero kiedy znajdę, robię zdjęcie. 

Tak było podczas sesji z Kubą Wolskim z agencji AS Management, którą realizowałem na plaży w Gdańsku. Takie zdjęcia chodziły za mną od dawna. Czerń i biel, minimalistyczne tło jakim jest pusta plaża i morze, model o nieoczywistej urodzie i minimalistyczna stylizacja. Potrzebowałem twarzy od której bije spokojem, opanowaniem, której spojrzenie przyciąga. Dzięki temu, że od początku wiedziałem jak te zdjęcia mają wyglądać, jestem
z nich tak zadowolony. 

Oczywiście królują portrety, ale jest też sporo zdjęć całej sylwetki. To było dla mnie wyzwanie, bo jeśli obserwujecie moje prace, to wiecie że lubię ciasne kadry. Musiałem zmierzyć się nie tylko ze swoimi ograniczeniami, ale też z co chwilę zmieniającymi się warunkami. Słońce chowało się za chmury, za chwilę zza nich wychodziło, więc
o stałości światła nie było mowy. Ale to dobrze! Dzięki temu te zdjęcia są jakieś i czegoś się nauczyłem. 

Z Kubą spędziliśmy razem około godziny. Czas, który jeszcze niedawno wydawał mi się szalenie krótki, tu okazał się zupełnie wystarczający.
Bo wiedziałem jakich kadrów chcę, bo dzień wcześniej byłem zobaczyć miejsce, bo niesamowitą pomocą okazał się wspólny język jaki znaleźliśmy z Kubą. Serio - długo nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wiele zależy od charakteru osoby, którą masz po drugiej stronie. Kuba okazał się skromnym, pokornym, ale też świadomym siebie chłopakiem. 

Na sesji powstało około 70 zdjęć, z których wybrałem 10. W spokoju, bez poczucia przytłoczenia ich ilością i z satysfakcją, że dotarłem do miejsca, gdzie ważna jest jakość, nie ilość. 

Do sczytania!

Łukasz

To jest element tekstowy. Kliknij ten element dwukrotnie, aby edytować tekst. Możesz też dowolnie zmieniać rozmiar i położenie tego elementu oraz wszelkie parametry wliczając w to tło, obramowanie i wiele innych. Elementom tekstowych możesz też ustawić animację, dzięki czemu, gdy użytkownik strony wyświetli je na ekranie, pokażą się one z wybranym efektem.

Podobał Ci się ten artykuł? Możesz mnie wesprzeć na