@2018 Łukasz Droździk
Wszelkie prawa zastrzeżone
„Matematyka podpowiada, że robiąc jeden portret dziennie, projekt trwałby niemal 2740 lat. Z kolei robiąc 100 portretów dziennie zajmie Ci to tylko 28 lat, także trzymam kciuki i do roboty”.
To komentarz Tomka Mielnickiego pod postem, w którym zakomunikowałem start projektu. Tomek, dzięki za słowa otuchy, ale też za dawkę realizmu.
„One Million Portraits” to szaleństwo. Wiem o tym. Wiem, że prawdopodobieństwo wykonania miliona portretów w pojedynkę jest raczej niewielkie. Wiem, że to będzie wymagało ogromnego wysiłku i wielu wyrzeczeń. Ale wiem też, że nikt czegoś takiego wcześniej nie zrobił. Po pierwszym roku, pierwszych 100 portretach i pierwszym albumie widzę jak głęboki sens ma to szaleństwo.
Nie wiem kiedy zaczęła się moja przygoda z fotografią. Nie pamiętam nazwy ani jednego z aparatów, które przewinęły się przez moje ręce. Od specyfikacji zawsze ważniejsze było dla mnie to, co uda mi się za jego pomocą uchwycić. Mam za sobą chwilowy etap fascynacji naturą, architekturą i bieganie po Gliwicach z aparatem w poszukiwaniu czegoś, czego nikt jeszcze nie znalazł. Podobały mi się te zdjęcia. No właśnie - tylko podobały. Były po prostu ładne, poprawne, ale trochę nijakie. Mam też za sobą okres kilku lat, kiedy aparat leżał w kącie i czekał na lepsze czasy. Czekał na moment, kiedy frustracja z pracy zawodowej osiągnie poziom krytyczny, a fotografia stanie się wentylem bezpieczeństwa. Chwilową ucieczką.
Był więc powrót do krajobrazowych lanszaftów, ale zaczęły też pojawiać się portrety. Zaczęło docierać do mnie, że portret jest tą dziedzina fotografii, która mnie po prostu kręci. Trochę na moje zawodowe nieszczęście. Bo o ile zatrudniamy fotografa na ślub, sesję rodzinną czy noworodkową, o tyle wykonanie portretu nie wydaje nam się aż tak potrzebne. A szkoda.
Długo zastanawiałem się po co właściwie mi ta fotografia. Szukałem sensu. Przecież jej istotą nie może być jedynie galeria na Facebooku czy Instagramie. To za mało, za płytko. W głowie zaczęło coraz cześciej pojawiać się pytanie, co chcę po sobie zostawić? Uważam, że każdy z nas ma do spełnienia pewną życiową misję. Dla jednego będzie to wydanie na świat potomstwa i jego wychowanie, dla innego stanie na czele rewolucji politycznej czy kulturalnej, a dla jeszcze innego bycie autorem kolekcji kultowych filmów, obrazów czy fotografii.
Pytanie za pytaniem i odpowiedź przyszła sama. Tym, co w portretowaniu fascynuje mnie najbardziej jest nasza niepowtarzalność. Nie ma drugiego Łukasza, Maćka, Krysi, Zdzisi czy Franka. Jesteśmy jedyni w swoim rodzaju i ośmielę się stwierdzić, że jesteśmy jedynym gatunkiem na Ziemi, u którego ta różnorodność jest tak widoczna. Czy trudno byłoby nam znaleźć bliźniaczo podobne do siebie koty, psy, słonie czy ptaki? Raczej nie. Ale znaleźć dwoje ludzi, u których trudno będzie wskazać różnice, nie jest już tak prostym zadaniem.
Ja nie chcę szukać podobieństw, ale pokazać niezwykłość która przejawia się w naszej niepowtarzalności.
Milion w nazwie projektu to cel i symbol. Potrzebuję celu, który będzie mi przyświecał nie przez rok, dwa czy dziesięć lat. Potrzebuję takiego celu, którego osiągniecie graniczy z cudem, bo tylko wtedy nie zabraknie mi motywacji do pracy. Potrzebuję celu tak dużego, że już wykonanie jego ułamka będzie czymś niezwykłym. Milion jest i zawsze będzie moim celem, ale czy będę nieszczęśliwy jeśli uda mi się zrobić „tylko” 300, 500 czy 700 tys.? Nie. Nie łudzę się, że samemu uda mi się kiedyś zobaczyć 1 000 000 na liczniku, ale wiele razy przekonałem się już, że życie jest zaskakujące. Dzisiaj portrety wykonuję w domu, pojedynczym osobom, ale kto wie czy za kilka lat domu nie zamienię na wielkie sale, w których ustawią się kolejki. Kto wie, czy za jakiś czas oprócz mnie projektu nie będzie realizowało kilkuset fotografów na całym świecie?
Niewiadomych jest wiele, ale po pierwszym roku, pierwszych 100 portretach i pierwszym albumie wiem jedno. To przedsięwzięcie ma szansę zapisać się wielkimi literami nie tylko w historii fotografii, ale też w historii ludzkości.
Chcę po sobie zostawić wielką, piękną księgę różnorodności i niepowtarzalności. Księgę, w której jest miejsce dla każdego, kto tylko chce być częścią czegoś niezwykłego. Dla każdego, kto po prostu jest człowiekiem.
Chwytliwy nagłówek co? Ilu z Was pomyślało w koronawirusie? Na szczęście jestem zdrowy, siedzę w domu i piszę. Tematu epidemii nie będę poruszał - ani ze mnie ekspert, ani autorytet w tej materii. Po prostu bądźmy ostrożni, życzliwi i uważni na drugiego człowieka, a wszystko się dobrze skończy i to szybciej niż nam się wydaje.
Jednak nagłówek nawiązujący do choroby pojawił się nie bez powodu. Fotografia jest obecna w moim życiu od bardzo dawna. Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale pamiętam że jedną z pierwszych rzeczy jaką kupiłem za pierwszą wypłatę był właśnie aparat. Kompaktowy Olympus. Żeby była jasność - nie jestem tym typem fotografa, który bez aparatu nie rusza się nawet na zakupy. Nie porównacie mnie też do japońskiego turysty. Jak mnie naszło to brałem aparat i wychodziłem w teren. Jak mnie nie naszło, to nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia. Tak jest też dzisiaj. Słabiej lub mocniej, potrzeba przyglądania się światu, ludziom i zamykania tych obserwacji w zdjęciach była, jest i - mam nadzieję - będzie. Nigdy jednak nie myślałem o niej w kategoriach zawodu.
Do czasu. W 2017 roku młody projektant Maciek Domański - którego znam prywatnie - widząc moje zdjęcia zaproponował, żebym zrobił lookbook jego kolekcji wieczorowej. Tak na zasadach testu - miał przeczucie i chciał dać mi szansę. Trzeba też jasno powiedzieć, że szukał kogoś, kto zrobi zdjęcia jak najniższym kosztem - młodym projektantom bez zaplecza finansowego raczej się nie przelewa. U mnie miał je za darmo, więc barter idealny. Zdjęcia bardzo mu się spodobały. Ja podchodziłem do nich mniej entuzjastycznie, ale skoro „klient” chwali to nie będę przecież zaprzeczał. Nawet się ucieszyłem, choć pojawiło się też lekkie przerażenie. Fotografowaliśmy wtedy jakieś 8-10 sylwetek, a ja wróciłem do domu z kartą, na której było grubo ponad 2000 zdjęć. Praca fotografa, którą do tej pory postrzegałem jako tą idealną, nagle nabrała nieco innego charakteru. Bo weź człowieku teraz siądź i wybierz z tego 20 ujęć. Szaleństwo!
Ta sesja była jednak dobrą okazją do zastanowienia się nad tym, po co mi 40-50 klatek jednej pozycji. Przecież to nie reportaż! To nie zdjęcia z meczu żużlowego, gdzie ważne jest każde ujęcie, a seria jak z karabinu jest jedynym sposobem, żeby mieć choćby jedno dobre zdjęcie. Przecież to sesja stylizowana, ustawiana, wszystko można poprawić, zrobić raz jeszcze! Nie potrafiłem sobie racjonalnie wytłumaczyć skąd we mnie ten pęd do długich serii, więc z każdą kolejną sesją było ich coraz mniej. Sporo uświadomił mi też fakt, że rodzaj fotografii, w którym chcę się rozwijać - czyli portret i moda - wymaga spokoju, skupienia i koncentracji na detalach. Dzisiaj wiem, że to co zrobiłem podczas sesji z Maćkiem było jednym wielkim chaosem. Reagowałem na zastaną sytuację zamiast kreować własną. Ale gdyby nie ta sesja i kilkadziesiąt kolejnych nie doszedłbym do miejsca, w którym jestem teraz. To wszystko było po coś.
Gdzie jestem dzisiaj? Ansel Adams powiedział: „Dwanaście świetnych fotografii każdego roku to wspaniały plon”. Właśnie tu jestem. Przede wszystkim zacząłem myśleć nad zdjęciami. Zanim umówię się na sesję, zastanawiam się po co mi ona. Co chcę pokazać, powiedzieć tymi zdjęciami. Myślę nad miejscem, myślę nad twarzą, która najbardziej pasuje do mojej koncepcji, a w trakcie samych zdjęć szukam. Miejsca, światła, grymasu na twarzy, szczegółów w tle i dopiero kiedy znajdę, robię zdjęcie.
Tak było podczas sesji z Kubą Wolskim z agencji AS Management, którą realizowałem na plaży w Gdańsku. Takie zdjęcia chodziły za mną od dawna. Czerń i biel, minimalistyczne tło jakim jest pusta plaża i morze, model o nieoczywistej urodzie i minimalistyczna stylizacja. Potrzebowałem twarzy od której bije spokojem, opanowaniem, której spojrzenie przyciąga. Dzięki temu, że od początku wiedziałem jak te zdjęcia mają wyglądać, jestem
z nich tak zadowolony.
Oczywiście królują portrety, ale jest też sporo zdjęć całej sylwetki. To było dla mnie wyzwanie, bo jeśli obserwujecie moje prace, to wiecie że lubię ciasne kadry. Musiałem zmierzyć się nie tylko ze swoimi ograniczeniami, ale też z co chwilę zmieniającymi się warunkami. Słońce chowało się za chmury, za chwilę zza nich wychodziło, więc
o stałości światła nie było mowy. Ale to dobrze! Dzięki temu te zdjęcia są jakieś i czegoś się nauczyłem.
Z Kubą spędziliśmy razem około godziny. Czas, który jeszcze niedawno wydawał mi się szalenie krótki, tu okazał się zupełnie wystarczający.
Bo wiedziałem jakich kadrów chcę, bo dzień wcześniej byłem zobaczyć miejsce, bo niesamowitą pomocą okazał się wspólny język jaki znaleźliśmy z Kubą. Serio - długo nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wiele zależy od charakteru osoby, którą masz po drugiej stronie. Kuba okazał się skromnym, pokornym, ale też świadomym siebie chłopakiem.
Na sesji powstało około 70 zdjęć, z których wybrałem 10. W spokoju, bez poczucia przytłoczenia ich ilością i z satysfakcją, że dotarłem do miejsca, gdzie ważna jest jakość, nie ilość.
Do sczytania!
Łukasz
To jest element tekstowy. Kliknij ten element dwukrotnie, aby edytować tekst. Możesz też dowolnie zmieniać rozmiar i położenie tego elementu oraz wszelkie parametry wliczając w to tło, obramowanie i wiele innych. Elementom tekstowych możesz też ustawić animację, dzięki czemu, gdy użytkownik strony wyświetli je na ekranie, pokażą się one z wybranym efektem.