@2018 Łukasz Droździk

Wszelkie prawa zastrzeżone

Dysmorfia snapchat’owa. Pierwszy raz usłyszałem o niej w popularnym dokumencie Netflixa „Dylemat społeczny”. To zjawisko, które z roku na rok nabiera na sile, a jego istotą jest zwiększone zainteresowanie młodzieży operacjami plastycznymi. Dlaczego? Żeby upodobnić się do swojego wizerunku wykreowanego przez filtry na Snapchacie czy Instagramie.

 

Media społecznościowe bez dwóch zdań zmieniły świat. Mają swoich zwolenników, ale i zagorzałych przeciwników. Ułatwiają kontakt, pomagają rozwinąć biznes, stworzyły też branże i zawody, których 10-15 lat temu nie było. Ale trzeba też jasno powiedzieć, że to uzależnienie równie groźne jak narkotyki czy alkohol. Rozwój wirtualnej rzeczywistości i sztucznej inteligencji sprawił, że dziś każda z platform społecznościowych dysponuje arsenałem filtrów, które spełnią niemal każde Twoje życzenie - usuną zmarszczki, wygładzą cerę, wyszczuplą twarz. O ile dla dojrzałych, szczęśliwych i akceptujących swój wygląd ludzi to śmieszna zabawka, dzięki której na chwilę mogą być psem, czarodziejką z księżyca czy konikiem Ponny, o tyle dla szukających akceptacji, zakompleksionych nastolatków to bardzo niebezpieczne narzędzie. Zresztą nie tylko dla nastolatków.

 

„Panie Łukaszu, Pan mnie tam jakoś fajnie zrobi w Photoshopie, no nie?” - to coraz częściej padające prośby. I słowo daję, że coraz częściej mam ochotę odpowiedzieć „nie”.

Nie z powodu braku chęci, czasu czy umiejętności, a dlatego, że to oszustwo. O ile usunięcie tymczasowej krostki, pryszcza czy zadrapania jest zrozumiałe i oczywiste, o tyle wygładzanie zmarszczek, korygowanie kształtu twarzy czy wyszczuplanie sylwetki wywołuje u mnie coraz większe wyrzuty sumienia. I coraz bardziej siedzi mi w głowie choćby fenomenalny Peter Lindbergh i jego podejście do fotografii. Fotograf, który do ostatnich dni (zmarł w 2019 roku) pracował przy sesjach największych marek, dla największych magazynów. Fotograf mody, który w większości przedstawiał ją na fotografiach czarno-białych i stanowczo sprzeciwiał się retuszowi. Nie wspomnę już o selfie, których nie akceptował w ogóle. Mimo, a może dzięki radykalnemu podejściu i stawianiu na prawdę i naturalność stał się legendą. Dziś jego portrety i zdjęcia modowe to ikony.

 

Ruchy jakie kilka lat temu podjęła chociażby Francja, zakazując pod karą surowych grzywn retuszu zdjęć w magazynach, to kroki w dobrą stronę. Tylko co z tego, skoro sprzedaż prasy drukowanej na całym świecie leci na łeb, na szyję a jej miejsce zajęły już dawno media społecznościowe ze swoimi influenserami? Nastolatki nie kupią Vogue’a, bo ich idoli tam nie ma - są na Instagramie. A tam wolna amerykanka i promowanie kompletnie odrealnionych ideałów - plastikowo gładkiej skóry i nierealnej talii.

 

Przecież ludzie tak nie wyglądają, świat tak nie wygląda! To fikcja, ułuda i oszustwo! Kiedy w końcu zrozumiemy, że naszą siłą i prawdziwym pięknem jest RÓŻNORODNOŚĆ, a nie ślepa pogoń za cudzymi ideałami. To dlatego blisko dwa lata temu rozpocząłem projekt One Milion Portraits, by pokazać że piękno to nie filtry na Instagramie czy odpowiednie narzędzia w Photoshopie, a to że jesteś jedyna/y w swoim rodzaju! Nie ma drugiej takiej samej Ani, Hani czy Dominiki. Łukasza, Tomka czy Edgara też. To jak wyglądamy to przecież nasza historia. To geny, które dostaliśmy, to efekt przeżyć (często trudnych), które nas spotkały, to wreszcie efekt tego czy i jak o siebie dbamy. Czy zamiast wzdychać do cudzych ideałów, nie lepiej uśmiechnąć się do tego cudu w lustrze i powiedzieć: „To ja. Jedyny w swoim rodzaju JA”?

 

Nie chcę kreować się na jakiegoś „kołcza”, bo sam mam kompleksy i nie rzadko patrząc w lustro myślę sobie: „O Chrystusie…”. Ale szybko wtedy przychodzi do mnie refleksja, że przecież pewnych rzeczy nie zmienię (bo geny), a jeśli na coś mam wpływ, to trzeba działać. Zacząć się ruszać, lepiej jeść i robić coś dla siebie. Tylko i aż tyle. Od przeglądania Instagrama Blooma, Afflecka czy Goslinga kaloryfer się nie zrobi.

 

Ale żeby ten wpis nie miał wyłącznie negatywnego wydźwięku, muszę nadmienić, że kilkakrotnie zdarzyło mi się, że właśnie osoby proszące mnie o „zrobienie w Photoshopie”, były pozytywnie zaskoczone zdjęciami już na etapie sesji, przed jakąkolwiek obróbką. W jakimś procencie być może świadczy to o moich umiejętnościach, w większości jednak o tym, jaki obraz siebie mamy w głowach. Jak bardzo jest zafałszowany i skrzywiony tym, co serwuje nam otoczenie - media, social media, czasami też nasi bliscy.

 

Na koniec kilka liczb, które - przyznam - nieco mnie przeraziły. We wspomnianym na wstępie dokumencie podano, że w latach 2011-2013, kiedy media społecznościowe przeżywały prawdziwy rozkwit,  w Stanach Zjednoczonych drastycznie wzrosła wśród nastolatków zachorowalność na depresję i zaburzenia lękowe. Liczba przypadków samookaleczeń wśród nastolatek w wieku 15-19 lat wzrosła o 62%, zaś u nastolatek w wieku 10-14 lat o... 189%. W porównaniu z pierwszą dekadą XXI w. wzrosła też liczba samobójstw. W pierwszej grupie (15-19) odnotowano wzrost o 70%, zaś w grupie drugiej (10-14) o 151%.

 

Daleki jestem od nawoływania do bojkotu Facebooka czy Instagrama, bo wiem że z wielu powodów to nierealne i niepotrzebne. Sam bym tego zresztą nie chciał. Jednak chyba nam wszystkim potrzebne jest spojrzenie w lustro i refleksja, czy aby na pewno nie znajdziemy w tym odbiciu piękna? Takiego prawdziwego. Jeśli na jakieś aspekty naszego wyglądu mamy wpływ, to to zróbmy! Jeśli nie mamy, to po co zadręczać się tym, że nie wyglądamy jak ta czy tamten?

 

Naturalnie

06 grudnia 2020

Chwytliwy nagłówek co? Ilu z Was pomyślało w koronawirusie? Na szczęście jestem zdrowy, siedzę w domu i piszę. Tematu epidemii nie będę poruszał - ani ze mnie ekspert, ani autorytet w tej materii. Po prostu bądźmy ostrożni, życzliwi i uważni na drugiego człowieka, a wszystko się dobrze skończy i to szybciej niż nam się wydaje. 

Jednak nagłówek nawiązujący do choroby pojawił się nie bez powodu. Fotografia jest obecna w moim życiu od bardzo dawna. Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale pamiętam że jedną z pierwszych rzeczy jaką kupiłem za pierwszą wypłatę był właśnie aparat. Kompaktowy Olympus. Żeby była jasność - nie jestem tym typem fotografa, który bez aparatu nie rusza się nawet na zakupy. Nie porównacie mnie też do japońskiego turysty. Jak mnie naszło to brałem aparat i wychodziłem w teren. Jak mnie nie naszło, to nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia. Tak jest też dzisiaj. Słabiej lub mocniej, potrzeba przyglądania się światu, ludziom i zamykania tych obserwacji w zdjęciach była, jest i - mam nadzieję - będzie. Nigdy jednak nie myślałem o niej w kategoriach zawodu. 

Do czasu. W 2017 roku młody projektant Maciek Domański - którego znam prywatnie - widząc moje zdjęcia zaproponował, żebym zrobił lookbook jego kolekcji wieczorowej. Tak na zasadach testu - miał przeczucie i chciał dać mi szansę. Trzeba też jasno powiedzieć, że szukał kogoś, kto zrobi zdjęcia jak najniższym kosztem - młodym projektantom bez zaplecza finansowego raczej się nie przelewa. U mnie miał je za darmo, więc barter idealny. Zdjęcia bardzo mu się spodobały. Ja podchodziłem do nich mniej entuzjastycznie, ale skoro „klient” chwali to nie będę przecież zaprzeczał. Nawet się ucieszyłem, choć pojawiło się też lekkie przerażenie. Fotografowaliśmy wtedy jakieś 8-10 sylwetek, a ja wróciłem do domu z kartą, na której było grubo ponad 2000 zdjęć. Praca fotografa, którą do tej pory postrzegałem jako tą idealną, nagle nabrała nieco innego charakteru. Bo weź człowieku teraz siądź i wybierz z tego 20 ujęć. Szaleństwo!

Ta sesja była jednak dobrą okazją do zastanowienia się nad tym, po co mi 40-50 klatek jednej pozycji. Przecież to nie reportaż! To nie zdjęcia z meczu żużlowego, gdzie ważne jest każde ujęcie, a seria jak z karabinu jest jedynym sposobem, żeby mieć choćby jedno dobre zdjęcie. Przecież to sesja stylizowana, ustawiana, wszystko można poprawić, zrobić raz jeszcze! Nie potrafiłem sobie racjonalnie wytłumaczyć skąd we mnie ten pęd do długich serii, więc z każdą kolejną sesją było ich coraz mniej. Sporo uświadomił mi też fakt, że rodzaj fotografii, w którym chcę się rozwijać - czyli portret i moda - wymaga spokoju, skupienia i koncentracji na detalach. Dzisiaj wiem, że to co zrobiłem podczas sesji z Maćkiem było jednym wielkim chaosem. Reagowałem na zastaną sytuację zamiast kreować własną. Ale gdyby nie ta sesja i kilkadziesiąt kolejnych nie doszedłbym do miejsca, w którym jestem teraz. To wszystko było po coś.  

Gdzie jestem dzisiaj? Ansel Adams powiedział: „Dwanaście świetnych fotografii każdego roku to wspaniały plon”. Właśnie tu jestem. Przede wszystkim zacząłem myśleć nad zdjęciami. Zanim umówię się na sesję, zastanawiam się po co mi ona. Co chcę pokazać, powiedzieć tymi zdjęciami. Myślę nad miejscem, myślę nad twarzą, która najbardziej pasuje do mojej koncepcji, a w trakcie samych zdjęć szukam. Miejsca, światła, grymasu na twarzy, szczegółów w tle i dopiero kiedy znajdę, robię zdjęcie. 

Tak było podczas sesji z Kubą Wolskim z agencji AS Management, którą realizowałem na plaży w Gdańsku. Takie zdjęcia chodziły za mną od dawna. Czerń i biel, minimalistyczne tło jakim jest pusta plaża i morze, model o nieoczywistej urodzie i minimalistyczna stylizacja. Potrzebowałem twarzy od której bije spokojem, opanowaniem, której spojrzenie przyciąga. Dzięki temu, że od początku wiedziałem jak te zdjęcia mają wyglądać, jestem
z nich tak zadowolony. 

Oczywiście królują portrety, ale jest też sporo zdjęć całej sylwetki. To było dla mnie wyzwanie, bo jeśli obserwujecie moje prace, to wiecie że lubię ciasne kadry. Musiałem zmierzyć się nie tylko ze swoimi ograniczeniami, ale też z co chwilę zmieniającymi się warunkami. Słońce chowało się za chmury, za chwilę zza nich wychodziło, więc
o stałości światła nie było mowy. Ale to dobrze! Dzięki temu te zdjęcia są jakieś i czegoś się nauczyłem. 

Z Kubą spędziliśmy razem około godziny. Czas, który jeszcze niedawno wydawał mi się szalenie krótki, tu okazał się zupełnie wystarczający.
Bo wiedziałem jakich kadrów chcę, bo dzień wcześniej byłem zobaczyć miejsce, bo niesamowitą pomocą okazał się wspólny język jaki znaleźliśmy z Kubą. Serio - długo nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wiele zależy od charakteru osoby, którą masz po drugiej stronie. Kuba okazał się skromnym, pokornym, ale też świadomym siebie chłopakiem. 

Na sesji powstało około 70 zdjęć, z których wybrałem 10. W spokoju, bez poczucia przytłoczenia ich ilością i z satysfakcją, że dotarłem do miejsca, gdzie ważna jest jakość, nie ilość. 

Do sczytania!

Łukasz

To jest element tekstowy. Kliknij ten element dwukrotnie, aby edytować tekst. Możesz też dowolnie zmieniać rozmiar i położenie tego elementu oraz wszelkie parametry wliczając w to tło, obramowanie i wiele innych. Elementom tekstowych możesz też ustawić animację, dzięki czemu, gdy użytkownik strony wyświetli je na ekranie, pokażą się one z wybranym efektem.

Podobał Ci się ten artykuł? Możesz mnie wesprzeć na