@2018 Łukasz Droździk
Wszelkie prawa zastrzeżone
To było pierwsze tak duże zlecenie na zdjęcia produktowe jakie otrzymałem. Nie będę wymieniał kwot, ale po jego otrzymaniu zdecydowałem się odejść z dotychczasowej pracy i postawić wyłącznie na fotografię. Było więc grubo i było co świętować. Zaprosiłem najbliższe mi osoby na obiad - taki z lekkim przytupem. Restauracja na pograniczu lasu, piękny drewniany budynek i równie piękne, klimatyczne wnętrze.
Nie pamiętam dokładnie co zamówiłem. Po części dlatego, że minęły już jakieś dwa lata, a po części dlatego, że co innego przykuło wtedy moją uwagę. Właściwie to nie co, a kto inny. Kuba pracował tam jako kelner. Wiecie, że mam bzika na punkcie ludzkich twarzy, a portret to działka fotografii, która kręci mnie najbardziej.
Są na świecie ludzie, na których mogę patrzeć w nieskończoność i nigdy się nie napatrzę. Ich twarze mają w sobie niezwykły magnetyzm, coś co sprawia, że nie potrafię oderwać od nich wzroku. I nie chodzi tu o płeć, czy szeroko rozumianą atrakcyjność.
Chodzi o to „coś”, czego nie potrafię opisać i wytłumaczyć.
To „coś” dostrzegłem właśnie w Kubie.
Zafascynował mnie do tego stopnia, że przez półtorej czy dwie godziny biłem się z myślami czy dać mu swoją wizytówkę i zaproponować sesję, czy jednak nie robić z siebie wariata.
Nigdy wcześniej tego nie robiłem! Nigdy nie zaczepiałem ludzi, głównie w obawie, że uznają mnie za jakiegoś zboczeńca. Tu sprawy nie ułatwiał fakt, że Kuba nie miał wtedy nawet 18 lat więc sami wiecie, jak mogło to wyglądać. Zjedliśmy, zapłaciłem rachunek, wsiedliśmy do samochodu i dopiero wtedy przyszedł ten impuls.
Ze schowka wyciągnąłem wizytówkę, wróciłem do środka, podszedłem do baru i poprosiłem Kubę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak ma na imię, więc palnąłem:
„Przepraszam, czy mógłbym prosić tego kelnera blondyna?”. Kelnerka, którą o to poprosiłem minę miała conajmniej dziwną. Czekając, w głowie na szybko układałem sobie co mam mu powiedzieć.
„Cześć, nazywam się Łukasz Droździk i jestem fotografem. Zaintrygowała mnie Twoja twarz i chciałbym Ci zrobić kilka zdjęć. Przemyśl to na spokojnie. To jest moja wizytówka, jeśli będziesz zainteresowany to daj znać.”
„Ok, dziękuję” - odpowiedział. I w tym momencie spaliłem się ze wstydu. Wyszedłem prawie w popłochu i z przekonaniem, że właśnie zrobiłem z siebie wariata. No ale trudno, na szczęście nikt mnie tu nie zna i najwyżej nigdy już tu nie przyjadę. Bywa.
Następnego dnia Kuba zadzwonił i powiedział, że przejrzał moje portfolio i chciałby spotkać się na zdjęciach. Minął zaledwie dzień,
a ja byłem tak zaskoczony, jakby ten telefon zadzwonił po miesiącu. Tak mocno wyparłem ze świadomości tą sytuację, że już dzień później o niej nie pamiętałem.
Cieszyłem się jak cholera! Sama sesja była tylko jednym z powodów. Chyba bardziej cieszył mnie fakt, że się przełamałem i przełożyło się to na coś pozytywnego. Nawet jeśli zdjęcia miałyby być finalnie raczej średnie, to przecież się zgodził! Jednak nie zrobiłem z siebie wariata, jednak nie uznał mnie za zboczeńca! Dziś się z tego śmieję, bo od tamtego czasu trochę odwagi mi przybyło, ale wtedy czułem, że to przełom. I może faktycznie po części było to dla mnie przełomowe doświadczenie.
Na pierwszą sesję umówiliśmy się w ruinach fabryki papieru
w Boruszowicach. Miejsce zaproponował Kuba - mieszka w okolicy. Miejsce absolutnie fantastyczne! Trochę wiejące grozą, szczególnie że weszliśmy tam nielegalnie - dziurami w płocie. Teren generalnie był chroniony i pewnie gdybyśmy poprosili o wejście, to nikt nie wyraziłby na to zgody. Do tego cieknące stropy, namokłe role starego papieru, czy wysuszone i zarośnięte baseny na wodę przeciwpożarową.
To była szybka sesja. Trochę baliśmy się, że ktoś nas złapie, trochę było zimno, trochę padało. Wróciłem do domu i wiedziałem już, że chcę więcej. Zdjęcia bardzo mi się podobały, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że to była pierwsza sesja Kuby. Chyba oboje czuliśmy niedosyt, więc kilka tygodni później umówiliśmy się raz jeszcze.
Tym razem miejsce zaproponowałem ja, a była to opuszczona stacja kolejowa w mojej okolicy.
Na trzecią sesję umówiliśmy się rok później. Tym razem w moim domowym studiu. Czułem, że na zdjęciach z poprzednich sesji czegoś mi brakuje. Brakuje mi twarzy. Dlatego trzecia sesja była bardzo minimalistyczna - jednolite tło, proste światło i twarz. Prostota.
Zupełnie przez przypadek powstało kilka zdjęć, do których mam szczególny sentyment. Na poddaszu, gdzie robiliśmy zdjęcia mam okno dachowe. Nie ma w nim rolety, a że był środek lata to do wnętrza wpadało za dużo ostrego światła. Takiego światła, którego nie chciałem. Przykleiłem więc kawałek brystolu, ale przez szparę między ramą okna a papierem przebijał się wąski strumień słońca. Zauważyłem to dopiero na zdjęciach, kiedy na twarzy Kuby pojawiał się jasny pasek. Z początku mi to przeszkadzało, ale później postanowiłem ten problem przekuć na swoją korzyść.
Wyłączyłem lampę błyskową, poprosiłem Kubę, żeby spojrzał w stronę okna i… pyk!
Powstała seria zdjęć, które tak bardzo czuję! Są tajemnicze, minimalistyczne a jednocześnie tak wiele mówią. Bo przecież chyba każdy z nas ma takie dni, kiedy dominuje ciemność, a nadzieja na to, że jutro będzie lepiej jest tym wąskim paskiem światła.
Interpretujcie to dowolnie.
Myślę sobie, że te dwie pierwsze sesje były właśnie po to, żeby powstało te kilka tajemniczych portretów z ostatniego spotkania. Myślę, że musiał minąć rok, że musieliśmy się poznać, żeby Kuba nabrał do mnie zaufania i trochę się otworzył. Ten wpis nie bez powodu ma taki, a nie inny tytuł. Ja potrzebowałem odwagi, żeby zaproponować Kubie sesję, on potrzebował odwagi żeby się na nią zgodzić i pokazać siebie.
Sytuacja w restauracja była moim kamieniem milowym. Kamykiem do ogródka większej odwagi, ale też uważności i patrzenia na ludzi. Jesteśmy NIEZWYKLI! Bez względu na wiek, wagę, płeć, narodowość, kolor skóry, orientację seksualną czy wyznanie. Możesz być kelnerem, sprzątaczką czy biznesmenem. Możesz mieć podstawowe lub wyższe wykształcenie. Możesz w to wierzyć lub nie, ale jesteś niepowtarzalny!
Nabrałem odwagi, by pokazać światu tę niepowtarzalność.
I zrobię to. Prędzej czy później.
Chwytliwy nagłówek co? Ilu z Was pomyślało w koronawirusie? Na szczęście jestem zdrowy, siedzę w domu i piszę. Tematu epidemii nie będę poruszał - ani ze mnie ekspert, ani autorytet w tej materii. Po prostu bądźmy ostrożni, życzliwi i uważni na drugiego człowieka, a wszystko się dobrze skończy i to szybciej niż nam się wydaje.
Jednak nagłówek nawiązujący do choroby pojawił się nie bez powodu. Fotografia jest obecna w moim życiu od bardzo dawna. Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale pamiętam że jedną z pierwszych rzeczy jaką kupiłem za pierwszą wypłatę był właśnie aparat. Kompaktowy Olympus. Żeby była jasność - nie jestem tym typem fotografa, który bez aparatu nie rusza się nawet na zakupy. Nie porównacie mnie też do japońskiego turysty. Jak mnie naszło to brałem aparat i wychodziłem w teren. Jak mnie nie naszło, to nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia. Tak jest też dzisiaj. Słabiej lub mocniej, potrzeba przyglądania się światu, ludziom i zamykania tych obserwacji w zdjęciach była, jest i - mam nadzieję - będzie. Nigdy jednak nie myślałem o niej w kategoriach zawodu.
Do czasu. W 2017 roku młody projektant Maciek Domański - którego znam prywatnie - widząc moje zdjęcia zaproponował, żebym zrobił lookbook jego kolekcji wieczorowej. Tak na zasadach testu - miał przeczucie i chciał dać mi szansę. Trzeba też jasno powiedzieć, że szukał kogoś, kto zrobi zdjęcia jak najniższym kosztem - młodym projektantom bez zaplecza finansowego raczej się nie przelewa. U mnie miał je za darmo, więc barter idealny. Zdjęcia bardzo mu się spodobały. Ja podchodziłem do nich mniej entuzjastycznie, ale skoro „klient” chwali to nie będę przecież zaprzeczał. Nawet się ucieszyłem, choć pojawiło się też lekkie przerażenie. Fotografowaliśmy wtedy jakieś 8-10 sylwetek, a ja wróciłem do domu z kartą, na której było grubo ponad 2000 zdjęć. Praca fotografa, którą do tej pory postrzegałem jako tą idealną, nagle nabrała nieco innego charakteru. Bo weź człowieku teraz siądź i wybierz z tego 20 ujęć. Szaleństwo!
Ta sesja była jednak dobrą okazją do zastanowienia się nad tym, po co mi 40-50 klatek jednej pozycji. Przecież to nie reportaż! To nie zdjęcia z meczu żużlowego, gdzie ważne jest każde ujęcie, a seria jak z karabinu jest jedynym sposobem, żeby mieć choćby jedno dobre zdjęcie. Przecież to sesja stylizowana, ustawiana, wszystko można poprawić, zrobić raz jeszcze! Nie potrafiłem sobie racjonalnie wytłumaczyć skąd we mnie ten pęd do długich serii, więc z każdą kolejną sesją było ich coraz mniej. Sporo uświadomił mi też fakt, że rodzaj fotografii, w którym chcę się rozwijać - czyli portret i moda - wymaga spokoju, skupienia i koncentracji na detalach. Dzisiaj wiem, że to co zrobiłem podczas sesji z Maćkiem było jednym wielkim chaosem. Reagowałem na zastaną sytuację zamiast kreować własną. Ale gdyby nie ta sesja i kilkadziesiąt kolejnych nie doszedłbym do miejsca, w którym jestem teraz. To wszystko było po coś.
Gdzie jestem dzisiaj? Ansel Adams powiedział: „Dwanaście świetnych fotografii każdego roku to wspaniały plon”. Właśnie tu jestem. Przede wszystkim zacząłem myśleć nad zdjęciami. Zanim umówię się na sesję, zastanawiam się po co mi ona. Co chcę pokazać, powiedzieć tymi zdjęciami. Myślę nad miejscem, myślę nad twarzą, która najbardziej pasuje do mojej koncepcji, a w trakcie samych zdjęć szukam. Miejsca, światła, grymasu na twarzy, szczegółów w tle i dopiero kiedy znajdę, robię zdjęcie.
Tak było podczas sesji z Kubą Wolskim z agencji AS Management, którą realizowałem na plaży w Gdańsku. Takie zdjęcia chodziły za mną od dawna. Czerń i biel, minimalistyczne tło jakim jest pusta plaża i morze, model o nieoczywistej urodzie i minimalistyczna stylizacja. Potrzebowałem twarzy od której bije spokojem, opanowaniem, której spojrzenie przyciąga. Dzięki temu, że od początku wiedziałem jak te zdjęcia mają wyglądać, jestem
z nich tak zadowolony.
Oczywiście królują portrety, ale jest też sporo zdjęć całej sylwetki. To było dla mnie wyzwanie, bo jeśli obserwujecie moje prace, to wiecie że lubię ciasne kadry. Musiałem zmierzyć się nie tylko ze swoimi ograniczeniami, ale też z co chwilę zmieniającymi się warunkami. Słońce chowało się za chmury, za chwilę zza nich wychodziło, więc
o stałości światła nie było mowy. Ale to dobrze! Dzięki temu te zdjęcia są jakieś i czegoś się nauczyłem.
Z Kubą spędziliśmy razem około godziny. Czas, który jeszcze niedawno wydawał mi się szalenie krótki, tu okazał się zupełnie wystarczający.
Bo wiedziałem jakich kadrów chcę, bo dzień wcześniej byłem zobaczyć miejsce, bo niesamowitą pomocą okazał się wspólny język jaki znaleźliśmy z Kubą. Serio - długo nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wiele zależy od charakteru osoby, którą masz po drugiej stronie. Kuba okazał się skromnym, pokornym, ale też świadomym siebie chłopakiem.
Na sesji powstało około 70 zdjęć, z których wybrałem 10. W spokoju, bez poczucia przytłoczenia ich ilością i z satysfakcją, że dotarłem do miejsca, gdzie ważna jest jakość, nie ilość.
Do sczytania!
Łukasz
To jest element tekstowy. Kliknij ten element dwukrotnie, aby edytować tekst. Możesz też dowolnie zmieniać rozmiar i położenie tego elementu oraz wszelkie parametry wliczając w to tło, obramowanie i wiele innych. Elementom tekstowych możesz też ustawić animację, dzięki czemu, gdy użytkownik strony wyświetli je na ekranie, pokażą się one z wybranym efektem.