@2018 Łukasz Droździk

Wszelkie prawa zastrzeżone

Z osobami publicznymi często jest tak, że tworzymy sobie w głowie ich obraz, jako ludzi wyniosłych, niedostępnych, zmanierowanych.
I czasami okazuje się to prawdą, jednak cześciej to tylko nasza wybujała fantazja.

Powiem wprost - cholernie bałem się tej sesji. Począwszy od strachu przed wysłaniem wiadomości na Instagramie, przez próby precyzyjnego do granic możliwości planowania szczegółów (oczywiście nieudane), na strachu: „o Boże Boże, co to będzie, przecież to gwiazda!” skończywszy.

 

W przebłysku odwagi, który zdarza mi się raz na jakiś czas, napisałem do Adama na Instagramie w listopadzie 2019 z propozycją wzięcia udziału w moim projekcie One Million Portraits. Długo nie odczytywał wiadomości, co z jednej strony mnie uspokajało, bo na pewno taka cisza jest lepsza od tej po pokazaniu się statusu „wyświetlono”. Spokoju dodawał też fakt, że moja znajoma zna Adama osobiście od kilku lat i potwierdziła, że czasami do instagramowej skrzynki nie zagląda przez dwa tygodnie. Cóż, artysta - pomyślałem.

 

Prób umówienia terminu było kilka, zazwyczaj jednak trudno było nam pogodzić kalendarze. Udało się to dopiero w styczniu 2021 i przyznam, że w tym przypadku dumny jestem ze swojej determinacji. Próba umówienia się na zdjęcia z aktorem, muzykiem czy generalnie kimś rozpoznawalnym to też duża lekcja pokory. Do dzisiaj mam na liście dwie aktorki, z którymi koresponduję od jakichś dwóch lat. I choć wstępnie są na tak, to zawsze coś nam przeszkadza, a to bardzo zniechęca. Przykład Adama jednak pokazał mi, że warto się nie poddawać, drążyć i chodzić oknem, kiedy zamykają przed Tobą drzwi.

 

Spotkaliśmy się w lutym 2021 w Warszawie. Żeby optymalnie wykorzystać ten stołeczny wypad, umówiłem tego dnia jeszcze kilka innych osób. Taki maraton ma swoje plusy i minusy. Przede wszystkim nie ma nudy, bo co chwilę przychodzi kto inny - inny charakter, inna osobowość - a to sprawia, że musisz się przestawić. Ale jest energia, jest wesoło i czujesz że żyjesz. Z drugiej strony to potwornie męczące. Spędziłem wtedy w studiu 8 godzin i kiedy tylko wróciłem do hotelu to nie marzyłem o niczym innym jak gorący prysznic, łóżko i bez odmóżdżającego w TV.

 

Ale wracając do Adama. Oglądając jego relacje na Instagramie, czułem że nie jest to typ gwiazdy (nie cierpię tego określenia, ale póki co nie wiem czym je zastąpić), który opisałem we wstępie. Nie spodziewałem się gwiazdożenia, wyniosłości i manier., ale też nie sądziłem że moje zaskoczenie będzie aż tak pozytywne!

 

Przede wszystkim Adam przyszedł PUNKTUALNIE, czego kompletnie się nie spodziewałem. Chyba był nawet kilka minut przed czasem. Po kilku - skądinąd uroczych - flirtach z Karoliną, która odpowiadała za stylizacje i Edytą, która przypudrowała mu nosek, zaczęliśmy sesję. Z moich planów i wizji kadrów ostatecznie niewiele zostało, co też utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że planować za wiele nie można. Najlepiej iść na żywioł.

Adam jest człowiekiem mega kontaktowym, co trochę przeszkadzało, bo mając na planie kilka osób łatwo było go rozproszyć. A to zażartował, a to ujrzał pizzę, a to pogawędził z Łukaszem, który miał sesję wcześniej - no łatwo nie było.

 

Ale wspominam tę sesję bardzo dobrze, przede wszystkim dzięki niesamowitemu klimatowi. Adam jest specyficzny, nie każdego śmieszą np. jego żarty, ale cenię go za autentyczność. Nikogo nie udaje i to jego ogromny plus. Sporo też pogadaliśmy o życiu prywatnym i czułem, że jego pytania nie były w stylu tych grzecznościowych, które zadać wypada. Jego to serio interesowało.

 

Kiedy już wychodził, podszedł do mnie i powiedział, że opłacił nam studio na dodatkową godzinę. Kiedy stwierdziłem, że przecież nie musiał, odpowiedział:

„Stary, zajebiście spędziłem z Wami czas, zjadłem Waszą pizzę i wiem, że przez moje gadulstwo jesteś w plecy z czasem.”

 

Niby drobiazg, niby symbol, ale jaki pozytywny.

Strach ma wielkie oczy

14 kwietnia 2021

Chwytliwy nagłówek co? Ilu z Was pomyślało w koronawirusie? Na szczęście jestem zdrowy, siedzę w domu i piszę. Tematu epidemii nie będę poruszał - ani ze mnie ekspert, ani autorytet w tej materii. Po prostu bądźmy ostrożni, życzliwi i uważni na drugiego człowieka, a wszystko się dobrze skończy i to szybciej niż nam się wydaje. 

Jednak nagłówek nawiązujący do choroby pojawił się nie bez powodu. Fotografia jest obecna w moim życiu od bardzo dawna. Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale pamiętam że jedną z pierwszych rzeczy jaką kupiłem za pierwszą wypłatę był właśnie aparat. Kompaktowy Olympus. Żeby była jasność - nie jestem tym typem fotografa, który bez aparatu nie rusza się nawet na zakupy. Nie porównacie mnie też do japońskiego turysty. Jak mnie naszło to brałem aparat i wychodziłem w teren. Jak mnie nie naszło, to nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia. Tak jest też dzisiaj. Słabiej lub mocniej, potrzeba przyglądania się światu, ludziom i zamykania tych obserwacji w zdjęciach była, jest i - mam nadzieję - będzie. Nigdy jednak nie myślałem o niej w kategoriach zawodu. 

Do czasu. W 2017 roku młody projektant Maciek Domański - którego znam prywatnie - widząc moje zdjęcia zaproponował, żebym zrobił lookbook jego kolekcji wieczorowej. Tak na zasadach testu - miał przeczucie i chciał dać mi szansę. Trzeba też jasno powiedzieć, że szukał kogoś, kto zrobi zdjęcia jak najniższym kosztem - młodym projektantom bez zaplecza finansowego raczej się nie przelewa. U mnie miał je za darmo, więc barter idealny. Zdjęcia bardzo mu się spodobały. Ja podchodziłem do nich mniej entuzjastycznie, ale skoro „klient” chwali to nie będę przecież zaprzeczał. Nawet się ucieszyłem, choć pojawiło się też lekkie przerażenie. Fotografowaliśmy wtedy jakieś 8-10 sylwetek, a ja wróciłem do domu z kartą, na której było grubo ponad 2000 zdjęć. Praca fotografa, którą do tej pory postrzegałem jako tą idealną, nagle nabrała nieco innego charakteru. Bo weź człowieku teraz siądź i wybierz z tego 20 ujęć. Szaleństwo!

Ta sesja była jednak dobrą okazją do zastanowienia się nad tym, po co mi 40-50 klatek jednej pozycji. Przecież to nie reportaż! To nie zdjęcia z meczu żużlowego, gdzie ważne jest każde ujęcie, a seria jak z karabinu jest jedynym sposobem, żeby mieć choćby jedno dobre zdjęcie. Przecież to sesja stylizowana, ustawiana, wszystko można poprawić, zrobić raz jeszcze! Nie potrafiłem sobie racjonalnie wytłumaczyć skąd we mnie ten pęd do długich serii, więc z każdą kolejną sesją było ich coraz mniej. Sporo uświadomił mi też fakt, że rodzaj fotografii, w którym chcę się rozwijać - czyli portret i moda - wymaga spokoju, skupienia i koncentracji na detalach. Dzisiaj wiem, że to co zrobiłem podczas sesji z Maćkiem było jednym wielkim chaosem. Reagowałem na zastaną sytuację zamiast kreować własną. Ale gdyby nie ta sesja i kilkadziesiąt kolejnych nie doszedłbym do miejsca, w którym jestem teraz. To wszystko było po coś.  

Gdzie jestem dzisiaj? Ansel Adams powiedział: „Dwanaście świetnych fotografii każdego roku to wspaniały plon”. Właśnie tu jestem. Przede wszystkim zacząłem myśleć nad zdjęciami. Zanim umówię się na sesję, zastanawiam się po co mi ona. Co chcę pokazać, powiedzieć tymi zdjęciami. Myślę nad miejscem, myślę nad twarzą, która najbardziej pasuje do mojej koncepcji, a w trakcie samych zdjęć szukam. Miejsca, światła, grymasu na twarzy, szczegółów w tle i dopiero kiedy znajdę, robię zdjęcie. 

Tak było podczas sesji z Kubą Wolskim z agencji AS Management, którą realizowałem na plaży w Gdańsku. Takie zdjęcia chodziły za mną od dawna. Czerń i biel, minimalistyczne tło jakim jest pusta plaża i morze, model o nieoczywistej urodzie i minimalistyczna stylizacja. Potrzebowałem twarzy od której bije spokojem, opanowaniem, której spojrzenie przyciąga. Dzięki temu, że od początku wiedziałem jak te zdjęcia mają wyglądać, jestem
z nich tak zadowolony. 

Oczywiście królują portrety, ale jest też sporo zdjęć całej sylwetki. To było dla mnie wyzwanie, bo jeśli obserwujecie moje prace, to wiecie że lubię ciasne kadry. Musiałem zmierzyć się nie tylko ze swoimi ograniczeniami, ale też z co chwilę zmieniającymi się warunkami. Słońce chowało się za chmury, za chwilę zza nich wychodziło, więc
o stałości światła nie było mowy. Ale to dobrze! Dzięki temu te zdjęcia są jakieś i czegoś się nauczyłem. 

Z Kubą spędziliśmy razem około godziny. Czas, który jeszcze niedawno wydawał mi się szalenie krótki, tu okazał się zupełnie wystarczający.
Bo wiedziałem jakich kadrów chcę, bo dzień wcześniej byłem zobaczyć miejsce, bo niesamowitą pomocą okazał się wspólny język jaki znaleźliśmy z Kubą. Serio - długo nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wiele zależy od charakteru osoby, którą masz po drugiej stronie. Kuba okazał się skromnym, pokornym, ale też świadomym siebie chłopakiem. 

Na sesji powstało około 70 zdjęć, z których wybrałem 10. W spokoju, bez poczucia przytłoczenia ich ilością i z satysfakcją, że dotarłem do miejsca, gdzie ważna jest jakość, nie ilość. 

Do sczytania!

Łukasz

To jest element tekstowy. Kliknij ten element dwukrotnie, aby edytować tekst. Możesz też dowolnie zmieniać rozmiar i położenie tego elementu oraz wszelkie parametry wliczając w to tło, obramowanie i wiele innych. Elementom tekstowych możesz też ustawić animację, dzięki czemu, gdy użytkownik strony wyświetli je na ekranie, pokażą się one z wybranym efektem.

Podobał Ci się ten artykuł? Możesz mnie wesprzeć na